"Leśna Republika" - Obóz survivalowy
Rok 2012
Wyzwania wychowawcze współczesności wymagają stosowania innowacyjnych metod. Projekt organizacji obozu jest próbą odpowiedzi na te wyzwania. Warto zaznaczyć, że działania z pogranicza sztuki przetrwania i turystyki – mieszczące się w nurcie tzw. pedagogiki przygody – są od wielu lat w Europie Zachodniej i Ameryce Północnej z powodzeniem używane w pracy z osobami zagrożonymi wykluczeniem społecznym (w tym: wychowankami pieczy zastępczej, ośrodków socjoterapeutycznych), u nas jeszcze stanowią formę innowacyjną i mało rozpropagowaną.
Projekt stanowił innowację w dotychczasowej działalności Fundacji, a jednocześnie był cennym uzupełnieniem naszych działań. Należy też podkreślić, że obóz to kontynuacja programu zajęć survivalowych realizowanych w ramach działań z młodzieżą przez Pana Roberta od marca 2012 roku.
W ciągu 8 dni młodzież tworzyła obóz. Instruktorzy stawiali przed młodzieżą różne zadania, z którymi mogli uporać się tylko i wyłącznie dzięki współpracy. Ponadto, elementami obozu było przygotowanie infrastruktury obozowej, udział w warsztatach survivalowych, zajęcia z terenoznawstwa, gry terenowe, wycieczki krajoznawcze;
Celem głównym było wskazanie alternatywnych form samorozwoju poprzez wartościowy i efektywny sposób spędzania czasu wolnego oraz alternatywnych możliwości wyładowania swoich emocji, bez stosowania przemocy.
Cele szczegółowe to:
· przeciwdziałanie uzależnieniom poprzez zachęcanie do alternatywnych form wypoczynku,
· wsparcie rozwoju kompetencji interpersonalnych (w tym: umiejętności współpracy);
· kształtowanie zaradności uczestników;
· nabywania umiejętności zdrowej rywalizacji,
· pokonywania słabości i kompleksów,
· kształtowanie postaw proekologicznych,
· wyrobienie poczucia granic personalnych,
· poznanie własnych możliwości,
· kształtowanie pozytywnego wizerunku siebie
Obóz realizowaliśmy dzieki wsparciu Fundacji Charytatywny Bal Dziennikarzy, Urzędu Miasta Szczecin oraz budżetu Województwa Zachodniopomorskiego.
A to relacja instruktora Roberta Jurszo:
„To my jedziemy do lasu?” – relacja z obozu survivalowego „Leśna Republika” (Niepołcko 2012)
Survival jest dla wszystkich. To znaczy, uprawianie tej dyscypliny (?) nie jest zarezerwowane tylko dla komandosów i innych „twardzieli”. Dobitnie przekonałem się o tym na obozie survivalowym w Niepołcku, widząc nastolatki, które - nie patrząc na stan swoich pomalowanych paznokci, w pełnym makijażu i z wielką ochotą - budowały szałasy.
Niepołcko to wieś położona niecałe 10 kilometrów na północ od Barlinka (woj.zachodniopomorskie). Nie ma tam zasięgu telefonii komórkowej, co jakiś czas ciszę wypełnioną śpiewem ptaków zakłóca jedynie odległy szum maszyn rolniczych. Okoliczne lasy są dobrym miejscem do organizacji obozów przetrwania. To oczywiście nie kompletna dzicz, ale jednak warunki pozwalające na stworzenie poczucia przebywania poza cywilizacją.
Z organizacją obozu nosiłem się już od dłuższego czasu, a przynajmniej od momentu, kiedy podjąłem współpracę z Zachodniopomorską Fundacją Pomocy Rodzinie „Tęcza Serc”. Przez całą pierwszą połowę 2012 roku prowadziłem zajęcia z survivalu dla młodzieży, a organizacja podobnego wydarzenia wydawała się dobrym zwieńczeniem półrocznego cyklu zajęć.
Do współpracy zaprosiłem Domicjana Maraszkiewicza, z którym odbyłem już kilka wypadów survivalowych. Domek miał sporo doświadczenia związanego z kucharzeniem na obozach harcerskich. Jego pomoc w załatwianiu różnych formalności była nieoceniona. Zrobił też świetną robotę jako logistyk - ostateczny kształt i ład przestrzenny obozu to przede wszystkim jego zasługa.
Pierwszy szok
W końcu nastał dzień wyjazdu. W autobusie wiozącym nas na miejsce zaczęliśmy się poznawać. Dla niektórych uczestniczek cel podróży był zaskoczeniem („To my jedziemy do lasu?”). W końcu – jedni pełni obaw, inni żądni przygody – znaleźliśmy się na miejscu. Szybko rozładowaliśmy graty i ruszyliśmy w stronę miejsca obozowego, ulokowanego w zarośniętym lasem starym niemieckim majątku.
Zauważyłem, że niektórym na widok spartańskich warunków zakwaterowania zrzedła mina. W szczególności, przerażenie dziewczyn budziła umywalnia zrobiona z plandeki budowlanej. Nie wspominam już o braku bieżącej wody do mycia. Zaczęliśmy się z Domkiem zastanawiać, czy niektórzy uczestnicy nie opuszczą nas przed czasem. W końcu mieliśmy tu spędzić osiem dni.
Opanować własny umysł
Dni miały swój porządek, choć nie przesadzaliśmy z dyscypliną. Dwa razy dziennie zajęcia, do tego posiłki, sjesta i wieczorne ognisko.
W większości, za prowadzenie zajęć odpowiedzialny byłem ja. (Domek – poza organizacją świetnego warsztatu pierwszej pomocy – jeździł głównie po zaopatrzenie, załatwiał różne sprawy i gotował.) Trzy tematy survivalowe zdominowały obóz – pozyskiwanie i uzdatnienie wody do spożycia, rozpalanie i utrzymywanie ognia oraz budowa schronień z naturalnych materiałów. Entuzjazm i emocje budziły nocne marsze i gra w podchody. Trochę mniejszy – dzienne wycieczki.
Niewątpliwie największym wydarzeniem obozu był samotna noc w lesie (tzw. „solo”). Początkowo zdecydowanych na to było aż osiem osób. Do próby przystąpiło sześć: Janek, dwóch Łukaszów, Maciek, Patryk i Rafał. Założenie było takie, że mają spędzić noc w lesie samotnie – każdy w samodzielnie wybudowanym szałasie. Schronienia miały być oddalone od siebie przynajmniej o sto metrów, by stworzyć poczucie izolacji.
Starałem się jak najlepiej przygotować ich do tego doświadczenia. Poza nauką technik (przećwiczeniem rozpalania ogniska i budowy schronienia) omówiłem z nimi to, czego mogą się spodziewać nocą w lesie i jak na to może reagować ich psychika. Podkreślałem, że tak naprawdę będą się mierzyć nie z otaczającym ich ciemnym lasem, ale własnym umysłem - zawartymi w nim uprzedzeniami względem przyrody i fałszywymi wyobrażeniami o niej. Garść przydatnych uwag dorzucił jeszcze Domicjan. Mimo to, wielu z nich nie chciało uwierzyć, że nie grozi im nocny atak dzika… Pod koniec dnia, gdy już żarzyły się ogniska, przy szałasach czuć było napięcie i obawę przed zagęszczającą się ciemnością. Zrobiłem ostatnią rundę po wszystkich stanowiskach, uścisnąłem każdemu dłoń życząc powodzenia i odwagi, po czym oddaliłem się do swojego szałasu.
Choć każdy miał możliwość wycofania się, to nikt z niej nie skorzystał. Do rana wytrwali wszyscy. Z radością gratulowałem wszystkim przejścia próby. W obozowisku część osób przywitała ich zasłużonymi brawami. Podczas wieczornego ogniska „solowicze” opowiedzieli reszcie o swoich nocnych doświadczeniach: niepokojących nocnych dźwiękach, szalejącej wyobraźni i próbach jej okiełznania.
Wieczorny czas refleksji
Podczas obozu wieczorne ogniska pełniły ważna rolę. Każdy mógł się w trakcie ich trwania podzielić swoimi wrażeniami z mijającego dnia. Mówiliśmy – na równych prawach: tak uczestnicy, jak i instruktorzy – o tym, co nam się podobało, a co nie, co powinno ulec zmianie, poprawie etc. Podczas takiego ogniska wspólnie z młodzieżą ułożyliśmy również regulamin obozu, gdzie każdy mógł zabrać głos w dyskusjach i głosowaniach dotyczących każdego punktu. Ta ostatnia kwestia była dla nas szczególnie istotna, jako że zależało nam, by wytworzyć w uczestnikach poczucie odpowiedzialności za obóz. Chcieliśmy, by mieli poczucie, że nie są tylko klientami, ale współwłaścicielami całego wydarzenia. Przynajmniej w kilku przypadkach się to udało.
To był pierwszy obóz survivalowy, który organizowaliśmy z Domicjanem. Nie podnosiliśmy poprzeczki ekstremalnie wysoko – zależało nam, by zachęcić do uprawiania sztuki przetrwania również osoby, które miały z nią styczność pierwszy raz. Na trudniejsze obozy przyjdzie jeszcze czas (myślimy już o obozie zimowym).
Ważne jest to, że gdy przyszedł czas na wyjazd, to nikt nie miał nań ochoty. To dało nam poczucie dobrze wykonanej pracy.